Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi ChupaChuckNorris z miasteczka Warszawa. Mam przejechane 79120.09 kilometrów w tym 207.30 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.62 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 19461 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ChupaChuckNorris.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

MRDP - EPILOG

Poniedziałek, 1 września 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 0




Na mecie byłem skrajnie zmęczony, ale wiedząc, że zrealizowanie przeze mnie planu jest bardzo blisko, zmusiłem się do ostatniego wysiłku. Z kolegą, który witał mnie na miejscu, ruszyliśmy do bazy maratonu – tam wziąłem prysznic, przebrałem się w wygodne ciuchy i buty. W jadalni, zajadałem posiłek zwycięzców, czyli makaron z mięsem, w międzyczasie próbując kupić bilet na pociąg. I tutaj jak zwykle kochane PKP mnie nie zawiodło – nie było biletów na rower. O nie! Na pewno PKP nie spowoduje, że nie zrealizuję planu.

Biorę ostatnie koło ratunkowe – telefon do przyjaciela. Radek Rogóż zostawił samochód w bazie, więc dzwonię do niego o 1:38 w nocy, łapiąc go w okolicach Ustki. Na szczęście Radek zgodził się pomóc i zabrać mój rower do Warszawy, więc mogłem rezerwować miejsce w pociągu. Udaje mi się również złapać ostatni tej nocy kurs taksówki do Władysławowa, gdzie dotarłem o 3. Po drodze do Gdyni, gdzie mam przesiadkę, trzy razy zasypiam upuszczając telefon na podłogę. Wsiadając do pociągu w Gdyni poprosiłem współpasażera o ewentualne obudzenie mnie w Warszawie, po pociąg jechał do Krakowa. Finalnie nie było takiej potrzeby, a ja o godzinie 8:30 zameldowałem się na dworcu Warszawa Centralna. Złapałem taksówkę i drzwi do mieszkania otwierałem o 9:15. Szybki prysznic, prasowanie koszuli i spodni, po czym wymarsz do szkoły, do której dotarłem tuż przed 10. Jakież było zdziwienie synów i żony jak mnie zobaczyli (nie uprzedzałem ich że przyjadę). Plan zrealizowany w 100%!

Osiągnięcie przeze mnie tego sukcesu nie byłoby możliwe gdyby nie poświęcenie mojej rodziny, która od października 2024 r. musiała dostosowywać swoje plany do moich treningów i planów startowych. Dziękuję im za to. Dziękuję moim synom – Szymonowi i Michałowi, za to że byli dla mnie motywacją do walczenia z licznymi przeciwnościami, które napotkałem w czasie MRDP. Dzięki nim moim celem nie było samo przejechanie MRDP, ale przejechanie MRDP w takim czasie, żebym zdążył na rozpoczęcie ich roku szkolnego. Być może kiedyś moje poświęcenie i determinacja będą dla nich przykładem w sytuacjach, które napotkają we własnym życiu. Dziękuję Gosi – mojej żonie za pomoc, dopingowanie i konsultacje lekarskie w trakcie maratonu, a także rozbudzanie we mnie motywacji do kręcenia, kiedy zaczynało mi jej brakować. Świadomość, że cały czas jest z tobą ktoś i trzyma za ciebie kciuki działa pozytywnie na psychikę, która wielokrotnie podczas tych 3212 kilometrów podpowiadała złe rozwiązania. Dziękuję rodzicom i teściom za wirtualne popychanie kropki. Dziękuję kolegom za liczne wiadomości w trakcie maratonu, które motywowały mnie do dalszej jazdy.

Dziękuję Radkowi Rogóżowi za perfekcyjne przygotowanie mnie pod kątem fizycznym do trudów MRPD. Tak jak pisałem Radku, mój sukces sportowy jest Twoim sukcesem trenerskim. Stając na starcie maratonu miałem wątpliwości czy jestem odpowiednio przygotowany, natomiast Ty byłeś tego pewien i miałeś rację.

Pokonanie trasy MRDP pozwoliło mi poznać granice moich możliwości fizycznych i było ogromnym sprawdzianem dla psychiki. Jestem przekonany, że niejedna osoba, mierząc się z takimi problemami jakie doświadczyłem, zdecydowałaby się zrezygnować z dalszej trasy. Być może jazda w takim stanie (problem z szyją) była ryzykowna ale chciałem zrealizować cel za wszelką cenę i ciężko by mi się funkcjonowało z DNF przy moim nazwisku.

Od ukończenia przeze mnie MRDP mijają dwa tygodnia. Pomimo tego nie wróciłem do pełni zdrowia. Z szyją jest lepiej, aczkolwiek nie odzyskałem jeszcze pełnej sprawności. Mam nadzieje, że kolejne rehabilitacje i zabiegi szybko postawią mnie na nogi i rower. Mam osłabioną siłę dłoni i problemy np. z trzymaniem sztućców czy zawiązywaniem butów. Liczę, że dolegliwości przejdą w ciągu miesiąca i jestem przekonany, że są one spowodowane ciągłym uciskiem środka dłoni odwróconą lemondką przez ostatnie 800 km trasy.

Czy było warto? Tak.
Czy cena sukcesu była wysoka? Być może.
Czy za cztery lata pojawię się w Rozewiu? Niewykluczone.


Kategoria MRDP


  • DST 417.58km
  • Czas 18:24
  • VAVG 22.69km/h
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

ETAP 7 – KLINISKA WIELKIE – JASTRZĘBIA GÓRA (NIEDZIELA 31.08)

Niedziela, 31 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 1


Być może przespałem ok. godziny. Regeneracja z tego żadna, ale stwierdziłem że czas ruszać dalej, bo meta była już blisko. Temperatura spadła do 8°C, więc o 4:10 wsiadłem na siodełko, po wcześniejszym obfitym posmarowaniu d… Sudokremem. Przede mną było około 415 km do pokonania. Poranek był rześki, a poranne mgły potęgowały uczucie chłodu. Na szczęście słońce powoli zaczynało grzać, co poprawiało komfort jazdy.

O 6:45 dotarłem do Wolina (2846 km) i pozwoliłem sobie na śniadanie w Żabce – dwa tosty i dwie kawy. Przy okazji sprawdziłem połączenia kolejowe z Władysławowa do Warszawy – okazało się, że był pociąg, który idealnie wpisywał się w mój pierwotny plan: odjazd 3:51 z Władysławowa, przyjazd do Warszawy o 8:30. W tym momencie wróciła motywacja żeby jak najszybciej dotrzeć do mety i w poniedziałek rano stawić się w wątpliwym stanie w szkole. Szybka kalkulacja i wychodziło mi, że każde 10 km muszę pokonać w czasie max. 33 minut, co pozwoliłby mi na dotarcie do metę o godz. 3. Ruszyłem zatem do celu, zapisując skrupulatnie od tego czasu statystki pokonania każdych kolejnych 10 kilometrów.

O 8:20 byłem w Międzyzdrojach (2868 km) – pozostała zatem już tylko nadmorska część trasy. Pomiędzy kolejnymi nadmorskimi miejscowościami jechało się przyjemnie, natomiast każdy wjazd do jakiegokolwiek kurortu oznaczał spowolnienie i lawirowanie między turystami i pourywanymi fragmentami ścieżek rowerowych. Wiatr nie przeszkadzał, za to temperatura znacznie wzrosła w ciągu dnia i zrobiło się bardzo gorąco. W Grzybowie (2954 km) o 12:30 zatrzymałem się na klasyczną pizzę z colą, do tego na deser nowe opakowanie ibupromu. Po ok. 35 minutach ruszyłem w dalszą drogę, przy czym jazda w 30 stopniach nie była tym, za czym przepadam.

W Mielenku (2995 km) złamałem zasadę i sięgnąłem po energetyk, dodatkowo jeszcze uzupełniając elektrolity. Po takim „doładowaniu” czułem się chwilowo całkiem dobrze – była 14:40.



Na Garminie ustawiłem widok dystansu do celu, co psychologicznie działało na mnie pozytywnie, gdy osiągałem kolejne kamienie milowe – 200 km, 150 km. Prowadzone przeze mnie od rana kalkulacje wskazywały, że powinienem dotrzeć do mety w okolicach godz. 1, gdyż każde kolejne 10 km pokonywałem w czasie krótszym niż 33 minuty.

O 20:11 byłem za Smołdzinem, a licznik pokazywał równe 100 km do mety.



O 21:45 w Wicku (3142 km) zaczęły się ostatnie podjazdy. Totalne zmęczenie i brak sensownego snu od Zgorzelca powodowały, że głowa nie funkcjonowała w sposób prawidłowy (pomijając kwestie urazu fizycznego) – pojawiły się zwidy i halucynacje, słyszałem jakieś głosy, wydawało mi się, że byłem w zupełnie innym miejscu. Czułem, że czas działać, więc wyciągnąłem ostatnie dwie tabletki kofeiny (trzymane na czarną godzinę) i puszkę energetyka, którą wiozłem w kieszeni koszulki. Terapia podziałała, świadomość wróciła.

W okolicach Czymanowa (3180 km) jechało się już bardzo przyjemnie, widząc już oczami wyobraźni metę przy latarni morskiej w Rozewiu. Ostatni wymagający podjazd przed Sobieńczycami został pokonany, teraz pozostawało już tylko doczołgać się do mety. Za każdym razem jak zbliżałem się do znaku z nazwą miejscowości miałem nadzieję, że będzie to Jastrzębia Góra. Kilometry jednak nie kłamały, więc najpierw minąłem znaki Sławoszyno, Karwieńskie Błoto Pierwsze, Karwia – aż w końcu o 0:48 minąłem tablicę E-17a z napisem Jastrzębia Góra.



Garmin pokazywał kolejne zmniejszające się kilometry – 5, 4, 3, 2, 1…

Jestem! Metę mijam o godzinie 1:02, po przejechaniu 3212,7 kilometrów, plasując się na świetnej 6. pozycji w kategorii SOLO.



STATYSTYKA: dystans – 417,58 km; przewyższenia – 1676 m; czas jazdy – 18:24; czas ogólny – 20:51; średnia prędkość jazdy – 22,7 km/h


Kategoria MRDP


  • DST 383.15km
  • Czas 16:45
  • VAVG 22.87km/h
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

ETAP 6 – ZGORZELEC – KLINISKA WIELKIE (SOBOTA 30.08)

Sobota, 30 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 1



Budzik zadzwonił o 4:00. Nałożyłem wcześniej przygotowane rzeczy i szykowałem się do wyjścia, gdy spojrzałem przez okno – padało. Szybkie przebranie, ponowne pakowanie i o 4:40 wsiadłem ponownie na rower.

Pomimo deszczu profil wysokościowy napawał optymizmem – tym razem dominowały zjazdy, a nie podjazdy. Niestety jakość dróg w Lubuskiem pozostawiała wiele do życzenia: chwilami asfalt, potem kostka brukowa, następnie znowu asfalt, tak na zmianę przez kilkadziesiąt kilometrów.

W Gozdnicy (2450 km), po 2 godzinach jazdy, przebiłem tylną dętkę. Wymiana w deszczu, na bruku o 7 rano, nie była wymarzonym startem dnia, ale temat udało się szybko ogarnąć. Był to jedyny problem techniczny jaki napotkałem podczas całej trasy MRDP.

Ze względu na coraz większe dolegliwości ze strony mięśni szyi powróciłem do odwrotnego ustawienia lemondki i jazdy z wyprostowanymi plecami – tak miałem jechać do samej mety. Słaba nawierzchnia dawała się we znaki, dłonie odczuwały coraz większy dyskomfort.


Do Gubina (2540 km) dotarłem około 11:30, czyli 13,5 godziny po planowanym czasie, ale biorąc pod uwagę napotkane problemy, wynik był całkiem dobry. Pogoda znacznie się poprawiła i przestało padać. Chwilę później wjechałem do Niemiec na bardzo przyjemny, ponad 50-kilometrowy odcinek prowadzący głównie po ścieżce rowerowej wzdłuż Odry. Po drodze zorientowałem się, że w międzyczasie zgubiłem jeden ochraniacz na buty i przebitą dętkę, które były przytroczone do sakwy podsiodłowej.



Ponownie byłem w Polsce ok. godziny 14:20, kiedy przekroczyłem most graniczny w Słubicach (2600 km). Tam też zatrzymałem się w Żabce na tradycyjną pizzę i colę, zrobiłem krótką regenerację i sprawdziłem pozycję innych zawodników i ruszyłem dalej. Plan zakładał dotarcie do Stepnicy, która jest położona ok. 400 km od mety. Czasu teoretycznie powinno mi wystarczyć, żeby dotrzeć na miejsce ok. 1-2 w nocy.

Jazda przebiegała przyzwoicie, asfalt się poprawił, humor dopisywał. Problemem był mocno skrzypiący łańcuch – nie miałem już zapasu smaru. W Cedyni (2701 km), około 19:45, zatrzymałem się w Biedronce na kolację i uzupełnienie zapasów na noc. Pod sklepem poprosiłem jedną z klientek o użyczenie mi kilku mililitrów oleju Kujawskiego, który przelałem do pojemnika po smarze i chwilę później zaaplikowałem na łańcuch – problem rozwiązany.



Około 35-minutowy postój pozwolił chwilę odpocząć, odciążyć szyję i zredukować ból śródstopia. Ruszyłem dalej z postanowieniem dotarcia do Stepnicy. Po drodze kontaktowałem się z potencjalnymi noclegami, ale nikt nie wyraził chęci witania mnie w progu o 2 w nocy. Szybka modyfikacja planu – przyjąłem, że będę jechał aż do zmęczenia, planując nocleg na przystanku lub w podobnym miejscu.

W Szczecinie Dąbiu (2779 km) zatrzymałem się w parku ok. godziny 0:30, zjadam zakupione wcześniej biedronkowe hot-dogi i zdecydowałem, że to nie jest odpowiednie miejsce na sen. Wsiadłem na rower i ruszyłem dalej.

O 1:15 dotarłem do Klinisk Wielkich (2790 km), gdzie znalazłem obiecujący plac zabaw. Pomyślałem sobie – skoro wziąłem bivibag z folii NRC, to nie po to żebym go wiózł przez całą trasę i go nie użył. Na placu były dwa domki połączone ze sobą rurą o dość dużej średnicy, którą typuję na idealne miejsce na sen. Rower przypiąłem do jednego z domków, a sam zapakowałem się do rury. Ułożyłem się do snu z powerbankiem i telefonem z nastawionym na godz. 3:30 budzikiem. Skorzystałem też ze skompresowanej kurtki puchowej jako poduszki. Warunki może nie idealne, było trochę ciasno a rura była odrobinę za krótka, natomiast jak na moje pierwsze spanie ‘pod chmurką’ na jakimkolwiek ultra, uznaję że było to całkiem fajne miejsce. Dobranoc.



STATYSTYKA: dystans – 383,15 km; przewyższenia – 1147 m; czas jazdy – 16:45; czas ogólny – 20:33; średnia prędkość jazdy – 22,9 km/h


Kategoria MRDP


  • DST 513.80km
  • Czas 26:09
  • VAVG 19.65km/h
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

ETAP 5 – CIESZYN – ZGORZELEC (CZWARTEK–PIĄTEK 28–29.08)

Czwartek, 28 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 0


Mając przed sobą perspektywę dłuższego odpoczynku, nastawiłem budzik na ludzką godzinę, tj. 7:30. Plan na najbliższe godziny był prosty: śniadanie, zakupy i fizjoterapia. Po podwójnej porcji jajecznicy i kilku kanapkach ruszyłem taksówką do centrum Cieszyna, do sklepu ortopedycznego, gdzie kupiłem sztywny kołnierz ortopedyczny – wystarczająco wysoki, by choć trochę ułatwił mi trzymanie głowy w prawidłowej pozycji.



Następnie zrobiłem zapasy w pobliskim Kauflandzie i wróciłem do hotelu. Czekając na fizjoterapeutę, uciąłem sobie krótką drzemkę. Szymon Niemiec, świetny fizjoterapeuta, przyjechał punktualnie o 12:00. Przez kolejną godzinę pracował nad mięśniami szyi i barków. Po sesji poczułem się lepiej, morale wzrosły. Szymon zalecił, by co godzinę jazdy robić 5–10 minut przerwy na rozluźnienie szyi – do końca MRDP stosowałem się do tej rady. Założyłem kołnierz i o 13:20 wróciłem na trasę MRDP. Sprawdziłem pozycję – byłem na 10. miejscu – spodziewałem się, że będzie gorzej.



Ze względu na ponad 9-godzinne opóźnienie względem pierwotnego planu, musiałem zmodyfikować strategię. Zamiast jechać do Kudowy Zdroju na nocleg, postanowiłem dotrzeć do Zgorzelca (2405 km), zarywając przy tym nockę. Czułem, że fizjoterapia i kołnierz pomogły więc przywróciłem lemondkę do prawilnej pozycji i kilka razy udało mi się nawet z niej skorzystać na krótkich odcinkach. Jechało się przyjemnie, początkowe 200 km było dość płaskie. Mijałem miejscowości, które zostały zalane w czasie powodzi we wrześniu 2024 r. – widać było skutki tego kataklizmu i należy przypuszczać, że powrót do normalności w tych rejonach potrwa jeszcze długo.

Około 22:00 dotarłem do Złotego Stoku (2084 km) – tam zaczęła się ostatnia, górska część trasy. Podjazdy w Kotlinie Kłodzkiej były wymagające i długie, ale o dziwo, nogi bez większych problemów radziły sobie z pokonywaniem kolejnych przewyższeń. Poranne mgły i wschód słońca w okolicach Zieleńca były nagrodą za ostatnie godziny jazdy w zupełnej ciemności.





Po nocy w siodle, około 7:00, dotarłem do Kudowy Zdroju (2200 km), licząc na porządne śniadanie na Orlenie. Niestety stacja była mała i brakowało hot-dogów. Ruszyłem zatem do Biedronki, a śniadanie urządziłem sobie na pobliskiej ławce. Nieprzespana noc dawała się we znaki i czułem dużą senność. Cały czas rozkminiałem, gdzie by się tu na chwilę kimnąć. Idealne miejsce znajduję niedaleko za Kudową, w turystycznej wiacie znajdującej się przy trasie, w której kładę się na ok. 30 minut.

Dalsze kilometry w górach mijały powoli, a ostatni poważny, kilkunastokilometrowy podjazd do Szklarskiej Poręby (2340 km) pokonałem mozolnie. Zjazdy nie dawały już przyjemności – jechałem na rurze poziomej, by widzieć coś więcej niż przednie koło. Minięcie Świeradowa Zdroju (2360 km) uświadomiło mi, że najgorsze za mną, teraz będzie już tylko z górki 😉

Do Zgorzelca (2405 km) dotarłem ok. godziny 20:30 i od razu skierowałem się do McDonald’s, bo od Cieszyna nie jadłem nic ciepłego. Wciągając kolejnego hamburgera szukałem na booking.com jakiegoś hotelu i tutaj zonk – nie było nic sensownego (co najprawdopodobniej było spowodowane odbywającym się w mieście festiwalem). Szybka rozkminka co robić, sprawdziłem jeszcze aplikację nocowanie.pl i olx. Fartem udało mi się znaleźć na olx jeden pokój w jakiejś wątpliwej jakości kwaterze, ale nie zamierzałem wybrzydzać. Spakowałem do kieszeni koszulki 3 cheesburgery i o 21:30 pojechałem pod wskazany adres.

Przebicie się przez centrum zajęło sporo czasu, bo ulice były pełne ludzi i lawirowanie między nimi z usztywnioną kołnierzem szyją było bardzo trudne. O godzinie 22:00 melduję się na kwaterze. Dolegliwości bólowe te same jak poprzednio, o podobnym stopniu natężenia.

Ogarniając się w pokoju, planowałem kolejne etapy ostatnich 800 km podróży. Biorąc pod uwagę kilkunastogodzinne opóźnienie w stosunku do planu, zdawałem sobie sprawę, że mam nikłe szanse na zdążenie na rozpoczęcie roku szkolnego moich synów. Godzę się z tą myślą, morale spadają. Teraz celem było dotarcie do mety w poniedziałek przed południem.

STATYSTYKA: dystans – 513,8 km; przewyższenia – 6353 m; czas jazdy – 26:09; czas ogólny – 32:57; średnia prędkość jazdy – 19,6 km/h


Kategoria MRDP


  • DST 247.36km
  • Czas 13:16
  • VAVG 18.65km/h
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

ETAP 4 – KROŚCIENKO NAD DUNAJCEM – CIESZYN (ŚRODA 27.08)

Środa, 27 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 0


Pobudka około 5:30. Szybkie ogarnięcie się, poranna porcja ibuprofenu i elektrolitów – i o 6:40 uruchamiam Garmina, rozpoczynając kolejny etap. Daleko jednak nie odjechałem – na 1653 km zatrzymałem się w Lidlu na tradycyjne śniadanie. Nie spieszyłem się, dając organizmowi jeszcze chwilę oddechu, bo problemy z szyją i Achillesem niestety nie zniknęły (choć miałem cichą nadzieję, że po nocy będzie lepiej).



Posilony ruszyłem dalej, ale już o 8:29 ponownie zwróciłem się z prośbą o pomoc na forum https://www.podrozerowerowe.info/ pisząc: „Może macie pomysł co zrobić bo nie mogę ponosić głowy żeby patrzeć do przodu 😆”. Dzięki za wszystkie rady! Ściągnąłem kask, żeby choć trochę odciążyć głowę – niestety niewiele to dało. Zacząłem kombinować z pozycją: podwyższenie mostka odpadało (za krótkie kable), więc odwróciłem lemondkę tyłem do przodu.



Dzięki temu mogłem przyjąć prawie pionową pozycję. Jechałem tak kawałek, potem pochyliłem lemondkę pod kątem około 45 stopni. Od okolic Jurgowa (1684 km) jeszcze kilkukrotnie zmieniałem ułożenie lemondki, szukając jak najbardziej optymalnej pozycji, która po prostu pozwalała mi na obserwowanie czegoś więcej niż przednie koło mojego roweru.



Czułem się coraz gorzej, pomimo wprowadzonych innowacji, i dlatego postanowiłem złapać w Zakopanem jakiegoś masażystę albo fizjoterapeutę, który w magiczny sposób naprawi mi szyję. Niestety kilka telefonów do lokalnych szamanów nie daje efektów, nikogo nie znajduję, zamiast tego tracę sporo czasu na poszukiwania. Finalnie, o 12:00, wyjechałem z Zakopanego (1715 km) z niczym.

Niedaleko za Czarnym Dunajcem (1747 km), około 13:30 wyprzedził mnie Jakub Szumański. Chwilę później zatrzymuję się w przydrożnym Lewiatanie, celem uzupełnienia bidonów i w tym czasie wyprzedza mnie Andrzej Tercjak, kończąc moje dość długie utrzymywanie się w pierwszej trójce. Wtedy przypominam sobie o wpisie na forum użytkowniczki JoannaR, która podrzuciła pomysł połączenia kasku z torbą podsiodłową za pomocą dętki. Odczuwając coraz większy dyskomfort związany z jazdą i nie mając nic do stracenia próbuje patentu.


Efekt był zaskakująco dobry – dętka skutecznie odciągała głowę do tyłu, co dawało sporą ulgę. W połączeniu z odwróconą lemondką stworzyło to układ, który pozwalał jechać w miarę sensownym tempem. Może nie tak szybko, jak bym chciał, ale wystarczająco, by walczyć o ukończenie maratonu w limicie czasu. Niedaleko za Zawoją (ok. 1797 km) dogonił mnie Przemysław Kijak. Chwilę pogadaliśmy o mojej średniej sytuacji i zastosowanych rozwiązaniach technicznych. Serdecznie się żegnamy i w dalszą podróż ruszam z przeświadczeniem, że normą będą kolejni wyprzedzający mnie uczestnicy maratonu. Mimo wszystko motywacja do ukończenia MRDP była wciąż duża, moją głowę w znacznej mierze zajmowały rozważania jak sobie pomóc, żeby ponownie zobaczyć latarnię morską w Rozewiu.

Wiedząc, że czekała mnie kolejna nocka w siodle, w Węgierskiej Górce (1836 km) posiliłem się w Żabce pizzą i colą, dokupiłem kilka rogalików i ruszyłem w stronę Milówki, gdzie liczyłem, że znajdę kogoś, kto miałby kompetencje żeby coś zrobić z moją szyją. Niestety namierzony fizjoterapeuta nie miał czasu, tak więc wcieliłem w życie plan B – dłuższy postój w Cieszynie, gdzie udało się namierzyć fizjoterapeutę, który szczęśliwie miał czas żeby się mną zająć następnego dnia. Ustaliliśmy, że spotkamy się ok. 12, tak więc czekała mnie perspektywa kilkunastogodzinnej regeneracji, która brzmiała obiecująco.

Jadąc przez „czarną d…” (1849 km), ok. godz. 20:25 niespodziewanie minął mnie nadjeżdżający z naprzeciwka Andrzej Tercjak. Myślę sobie WTF? Andrzej próbuje mnie przekonać, że jedziemy złą trasą, ale po sprawdzeniu Garmina i śladu w telefonie dochodzę do wniosku, że to jednak Andrzej się myli. Ja jadę dalej, natomiast Andrzej pojechał w kierunku, z którego przed chwilą przyjechałem. Chwilę później Andrzej mnie dogonił bo doszedł do wniosku, że trasa była ok., natomiast wskazał na problemy z nawigacją, która coś tam namieszała. Chwilę sobie rozmawiamy, po czym Andrzej narzucił swoje tempo i zniknął w otchłani ciemnej nocy, zaś ja powolutku zmierzałem na upragniony odpoczynek w Hotelu Gambit w Cieszynie.

Mijam kolejne miejscowości: Istebna, Wisła, Ustroń, marząc tylko o tym żeby jak najszybciej się położyć, bo ból szyi jest coraz większy. Dętka początkowo dobrze spełniała swoją rolę, natomiast na dłuższym dystansie stała się problematyczna, bo wciskała głowę w kręgosłup, co spowodowało pojawienie się nowych dolegliwości bólowych tuż przy połączeniu czaszki z szyją.

Finalnie, około 23:45, dotarłem do Hotelu Gambit w Cieszynie (1897 km). Na miejscu okazało się, że w tym samym hotelu zatrzymał się też Przemysław Kijak, który przyjechał dwie godziny wcześniej. Zamówiłem śniadanie, wziąłem klucz i wreszcie mogłem się położyć. Bolało wszystko: szyja, kolana, lewy Achilles, prawa stopa, no i oczywiście d… Show must go on!

STATYSTYKA: dystans – 247,36 km; przewyższenia – 3531 m; czas jazdy – 13:16; czas ogólny – 17:10; średnia prędkość jazdy – 18,6 km/h


Kategoria MRDP


  • DST 337.37km
  • Czas 17:30
  • VAVG 19.28km/h
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

ETAP 3 – USTRZYKI DOLNE – KROŚCIENKO NAD DUNAJCEM (WTOREK 26.08)

Wtorek, 26 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 0


Krótka regeneracja w agroturystyce była bardzo potrzebna – szczególnie że kładąc się do łóżka czułem silny ból nad kolanami i w karku. Kupione poprzedniego dnia plastry rozgrzewające pomogły trochę rozluźnić mięśnie szyi, a diklofenak złagodził ból kolan. Nowym rytuałem stało się łykanie codziennie ibuprofenu na dobry początek dnia.

Na trasie byłem ponownie o 5:20. Poranek okazał się wyjątkowo przyjemny: temperatura w sam raz, słońce pięknie operowało, a widoki wynagradzały trudy jazdy. Tuż przed Lutowiskami zatrzymałem się na punkcie widokowym i zrobiłem kilka zdjęć panoramy Bieszczadów.



W samych Lutowiskach (1340 km) urządziłem śniadanie pod Delikatesami Centrum – bułki, ser, wędlina, coś słodkiego i uzupełnienie bidonów.





O 7:15 wróciłem na trasę. Pogoda dopisywała, podjazdy wchodziły gładko, a krajobrazy wręcz zachęcały do dalszego kręcenia. Niestety, w okolicach Mszany (1468 km) pojawiły się pierwsze problemy z lewym Achillesem. Szybka konsultacja z użytkownikami forum https://www.podrozerowerowe.info/ (za co serdecznie dziękuję) przyniosła rozwiązanie – obniżyłem siodełko o 5 mm i solidnie posmarowałem ścięgno diklofenakiem.

O 14:20 dotarłem do Krempnej (1482 km). Najpierw apteka – duża tuba maści z diklofenakiem i kolejne plastry rozgrzewające, potem zakupy w sklepie i wreszcie obiad w Magurskiej Ostoi, gdzie zamawiam pizzę z salami i colę.



Wracając na trasę zobaczyłem w zasięgu wzroku Jakuba Szumańskiego – znak, że nie ma miejsca na obijanie się, tym bardziej że do wyznaczonego na ten dzień celu miałem jeszcze ok. 170 km.

Kilometry mijały sprawnie. Było ciepło, asfalt gładki, a widoki rewelacyjne. Niestety przyjemność z jazdy psuje coraz bardziej pogłębiający się problem z szyją, który niestety ignoruję, wychodząc naiwnie z założenia, że jakoś to będzie. Około 22:00 wjechałem na bardzo nieprzyjemny odcinek między Rytrem a Tylmanową. To była masakra – kilka stromych podjazdów w kompletnej głuszy, a tuż przed przekroczeniem Dunajca (1636 km) długi, stromy zjazd, na którym cały czas musiałem trzymać klamkomanetki żeby hamować. Do tego problem z szyją, która całkowicie odmówiła posłuszeństwa – mięśnie już zupełnie nie dawały rady utrzymać głowy, więc na każdym zjeździe przysiadałem na rurze poziomej, żeby jakoś to ogarnąć.

Po wjechaniu na DW 696 czas dłużył się niemiłosiernie, a kilometry nie chciały szybko ubywać. Fakt, że znałem ten odcinek z zeszłorocznej rodzinnej wyprawy Velo Dunajec, sprawiał, że miłe wspomnienia w jakimś stopniu rekompensowały moją aktualną niechęć do poruszania się w kierunku Krościenka. Ostatecznie do Hotelu Trzy Korony w Krościenku nad Dunajcem (1651 km) dotarłem o 1:27. Szybkie meldowanie i już byłem w pokoju, gotowy do regeneracji.



Lista usterek do ogarnięcia była spora: bolący Achilles i kolana, niesprawna szyja, a do tego coraz mocniej dający się we znaki ból śródstopia w prawej nodze. Poszły w ruch ibuprofen, diklofenak i plastry rozgrzewające. Była jednak satysfakcja – plan na dzień został zrealizowany, choć z lekkim opóźnieniem w stosunku do pierwotnych założeń.

STATYSTYKA: dystans – 337,37 km; przewyższenia – 4400 m; czas jazdy – 17:30; czas ogólny – 20:05; średnia prędkość jazdy – 19,3 km/h


Kategoria MRDP


  • DST 507.00km
  • Czas 20:36
  • VAVG 24.61km/h
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

ETAP 2 – SERPELICE – USTRZYKI DOLNE (PONIEDZIAŁEK 25.08)

Poniedziałek, 25 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 1



Jędrzej wstał zgodnie z planem i wyruszył w trasę około 0:30. Wychodząc, niechcący obudził również nas, więc plan regeneracji do 2:00 spalił na panewce. Zwlekliśmy się z łóżek około 1:30, ogarnęliśmy rzeczy, spakowaliśmy się na rowery i o 2:20 byliśmy ponownie na trasie MRDP. Jechałem pierwszy, ale po kilkunastu kilometrach Tomek Madzia mnie wyprzedził – i był to ostatni raz, kiedy go widziałem.

W stosunku do zakładanego planu miałem około 80 km straty, ale jednocześnie wyruszyłem wcześniej, niż planowałem. O godz. 4:00 byłem w okolicach 854 km, więc deficyt zmalał do 31 km w stosunku do pierwotnych założeń. Jechało się całkiem przyjemnie, było rześko, ale bez dyskomfortu. Tuż przed Sławatyczami (901 km) zatrzymałem się w dopiero co otwartej Stokrotce, gdzie kupiłem produkty na normalne śniadanie: bułki, ser, szynkę, wafelki i Liptona. Dwie kanapki zapakowałem do sakwy, razem z żelkami i bananami, i ruszyłem dalej.


Posilony „normalnym” jedzeniem, które na tego typu imprezach jest rarytasem, kręciłem kolejne kilometry. O przyjemności nie mogło być jednak mowy – „siedzenie” coraz mocniej dawało się we znaki, a do tego pojawiły się pierwsze problemy z szyją i karkiem. W aptece w Dorohusku (985 km) uzupełniłem ekwipunek o duże opakowanie Sudokremu oraz plastry rozgrzewające, a w pobliskiej Stokrotce – płyny i przekąski na dalszą drogę.

Kolejne kilometry mijały spokojnie. Wiatr raz pomagał, raz przeszkadzał. Za Hrubieszowem (1050 km), który minąłem około południa, wiało już mocno w twarz i tempo spadło. Na horyzoncie pojawiły się też ciemne chmury zwiastujące deszcz. Fartem udało mi się je ominąć i do Korczmina (1110 km), gdzie planowałem być o 12:00, dotarłem o 14:40. Niewielka obsuwa, ale jednak. Kilka kilometrów dalej zatrzymałem się w lokalnym sklepiku na „obiad” – dwie pseudo-pizze i drożdżówka – uzupełniłem bidony i skierowałem się na Lubyczę Królewską. Sprawdziłem w międzyczasie swoją pozycję – trzymałem stały dystans do prowadzącej dwójki i przewagę nad resztą zawodników. Taktyka „rób swoje i nie patrz na innych” działała.

W okolicach Horyńca-Zdroju (1170 km) dostałem SMS od żony: „Dawaj dawaj do Ustrzyk, już niedaleko”. Odpisałem szybko: „Za daleko”. Po godzinie kalkulacji i głębszej refleksji napisałem jednak: „Namówiłaś mnie :P”. Byłem wtedy na 1193 km, a do Ustrzyk pozostawało jeszcze 123 km. W międzyczasie ogarnąłem sobie nocleg w Ustrzykach Dolnych z listy zapisanej w aplikacji booking.com. Nie miałem zatem wyjścia, trzeba było cisnąć, szczególnie że pojawiła się nowa motywacja i chęć zrealizowania pierwotnego planu.



W okolicach Korczowej (1215 km) dopingował mnie z samochodu Michał Więcki. Pogadaliśmy chwilę i ruszyłem dalej, do Stubna (1231 km). Tam, na lokalnej stacji, ubrałem się na nocną jazdę i uzupełniłem zapas batonów i wody. We Fredropolu (1265 km) wpadłem jeszcze na szybko do Biedronki – trzy hot-dogi i paczka mentosów miały mi zapewnić energię na pierwsze poważniejsze podjazdy.



Podjazd do Arłamowa (1286 km) wszedł zaskakująco dobrze, humor dopisywał, a kolejne górki nie robiły już większego wrażenia. O 0:45 minąłem znak „Ustrzyki Dolne”, a około 1:00 zameldowałem się w agroturystyce Jasionka, tuż za miastem.



Tego dnia udało się nadrobić straty z pierwszego etapu – finalnie przejechałem 507 km wobec zakładanych 431 km. Piłka nadal w grze!

STATYSTYKA: dystans – 507 km; przewyższenia – 2588 m; czas jazdy – 20:36; czas ogólny – 22:30; średnia prędkość jazdy – 24,6 km/h


Kategoria MRDP


  • DST 806.42km
  • Czas 29:40
  • VAVG 27.18km/h
  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

ETAP 1 – JASTRZĘBIA GÓRA – SERPELICE (SOBOTA–NIEDZIELA, 23–24.08)

Sobota, 23 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 0


Założenie było proste – zdążyć na prom w Mielniku, który miał kursować do godziny 20. Znając swoje możliwości, byłem przekonany, że się uda. Najważniejsze było jechać swoje i nie patrzeć na innych.

Tuż przed 12:00 żegnam się z żoną i synami, robimy pamiątkowe zdjęcie pod latarnią i czekamy na sygnał do startu.



Od razu po starcie zaczęły się problemy z Garminem – co chwilę włączał pauzę i ponownie startował. Tak jechałem przez pierwsze 2 km, aż odłączyłem czujnik prędkości. Pomogło i od tego momentu mogłem skupić się na jeździe. Początkowa część trasy minęła bardzo przyjemnie, wiatr sprzyjał, a pogoda początkowo nie przeszkadzała. Pierwszy dłuższy postój robię na Orlenie w Braniewie (204 km), gdzie jem wrapa, kanapkę i uzupełniam wodę. Wychodząc, mijam Jakuba Szumańskiego, którego następnym razem spotkam w okolicach 1750 km.



Kolejne kilometry mijają spokojnie, spotykam po drodze innych uczestników od których dowiaduję się, że za Bartoszycami będzie słabo z zaopatrzeniem, tak więc planuję znaleźć w tym mieście jakąś Żabkę i tam się zaopatrzyć na nockę. Do Bartoszyc (282 km) docieram około 22:30. Zatrzymuję się w Żabce, gdzie spotykam przemarzniętego Andrzeja Tercjaka. Szybkie zakupy i jedziemy dalej.

Nocka na Suwalszczyźnie nie należała do najprzyjemniejszych – opady deszczu i niska temperatura (ok. 5°C) nie zachęcały do dalszej jazdy. W pewnym momencie byłem tak zmarznięty, że musiałem zatrzymać się na przystanku i owinąć folią NRC – pierwszy raz w życiu podczas maratonu. Półgodzinna przerwa pozwoliła mi dojść do siebie, a mijający mnie kolejni uczestniczy zdopingowali do powrotu na trasę. Chłód i deszcz niestety zrobiły swoje - przez pewien czas miałem problem z używaniem lewej klamkomanetki, dłoń nie miała zupełnie siły. Na szczęście po pewnym czasie wszystko wróciło do normy.

Kolejny zaplanowany postój – Orlen w Sejnach (507 km) – osiągam około 7:30. Podczas śniadania dostaję SMS od żony: „Cała czołówka jest teraz na Orlenie, nie ma nikogo przed Wami”. No to się nieźle zdziwiłem, bo nie patrzyłem dotychczas na wyniki i sądziłem, że jestem gdzieś w środku stawki. Na stacji rozmawiam m.in. z Jędrzejem Gąsiorowskim o szansach na zdążenie na prom w Mielniku. Jędrzej stwierdza, że jest to realne więc ok. 8:00 ruszam w drogę, mając do pokonania 300 km w mniej niż 12 godzin. W tym czasie kilkukrotnie mijamy się z Jędrzejem, od czasu do czasu ucinając sobie krótką pogawędkę i szacując nasze szanse na sukces. Pogoda jest w miarę ok, czasami coś popada, wiatr zasadniczo boczny.

Na kilkadziesiąt kilometrów przed Mielnikiem jedziemy kilka kilometrów remontowaną drogą, która skutecznie nas spowalnia i zmniejsza szansę na zdążenie na prom. Jadąc tym fragmentem trasy modlę się żeby tylko nie przebić dętki bo byłoby to równoznaczne z przyjechaniem do Mielnika po godzinie 20. Na szczęście udaje się pokonać ten mało przyjemny odcinek bez awarii, jednak z czasem jest dość ciasno. W międzyczasie próbuję dodzwonić się do obsługi promu, aby upewnić się, że kursuje do 20:00. Udaje się dopiero za piątym razem, ok. godziny 18. Mam wtedy do pokonania ok. 35-40 km i perspektywę nagrody w postaci przeprawy przez Bug, zamiast nadłożenia ponad 30 km objazdem. Zmotywowany kręcę sensowe waty i finalnie docieram na prom o 19:30. Chwilę później dojeżdżają Jędrzej Gąsiorowski i Tomasz Madzia. W trójkę przeprawiamy się na drugi brzeg – jako jedyni w niedzielny wieczór.





Kilka kilometrów dalej zatrzymujemy się w ośrodku Relaks w Serpelicach, gdzie gospodarz częstuje nas kromkami chleba ze swojskim smalcem i ogórkami małosolnymi. Posileni udajemy się do domku, w którym będziemy się regenerowali przed kolejnym etapem trasy. Z Tomkiem Madzią nastawiamy budziki na 2:00, Jędrzej postanawia pospać 2 godziny krócej.



STATYSTYKA: dystans – 806,4 km; przewyższenia – 4635 m; czas jazdy – 29:40; czas ogólny – 32:42; średnia prędkość jazdy – 27,2 km/h


Kategoria MRDP


  • Sprzęt Canyon
  • Aktywność Jazda na rowerze

MRDP - PROLOG

Piątek, 22 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 1




Pomysł zmierzenia się z wyzwaniem pod tytułem Maraton Rowerowy Dookoła Polski kiełkował we mnie od 3–4 lat. W tamtym okresie miałem już na swoim koncie MPP i BBT, a także kilka maratonów 500+, więc wydawało mi się, że przejechanie MRDP z tak „dużym bagażem doświadczeń” nie będzie problemem. Maraton pokazał, jak bardzo się myliłem…

Przygotowania do MRDP zacząłem w październiku 2024 roku, zawierzając w pełni wiedzy i doświadczeniu Radka Rogóża, który tydzień w tydzień rozpisywał mi kolejne treningi. Stając 23 sierpnia 2025 roku pod latarnią morską w Rozewiu, czułem się fizycznie przygotowany na to, by przejechać przynajmniej 1000–1500 km, choć wiedziałem, że jazda powyżej 1000 km będzie dla mnie terra incognita.

Jak to mówią: jeżeli chcesz coś zrobić dobrze – zrób to sam. Z takiego założenia wychodziłem w odniesieniu do przygotowania roweru na MRDP. Tydzień przed maratonem odkręciłem i ponownie przykręciłem każdą śrubkę, sprawdziłem każdy element, który mógłby ulec awarii. Aby mieć większą gwarancję, że rower mnie nie zawiedzie, przed startem wymieniłem: suport, kasetę, łańcuch, opony, klocki hamulcowe, linki, pancerze i gumki klamkomanetek. Opłaciło się – o czym napiszę później. PS. Rower na gotowo z ekwipunkiem ważył równe 17 kg.



Poza przygotowaniem fizycznym i technicznym, niezbędne było także przygotowanie logistyczne. Planując trasę i jej poszczególne fragmenty, posługiwałem się wynikami z własnych startów, a także rezultatami innych zawodników, którzy wydawali mi się porównywalni pod względem sportowym. Finalnie mój plan zakładał przejechanie trasy w równe 8 dni, zgodnie z następującym schematem:

  • Sobota-Niedziela 23-24.08 → 6:00 – Sejny (500 km/18 h), 19:00 – Mielnik (805 km/31 h), 23:00 – Kodeń (885 km/35 h)

  • Poniedziałek 25.08 → 4:00 – Kodeń (885 km/40 h), 12:00 – Korczmin (1110 km/48 h), 22:00 – Ustrzyki (1316 km/58 h)

  • Wtorek 26.08 → 4:00 – Ustrzyki (1316 km/64 h), 12:00 – Krempna (1484 km/72 h), 22:00 – Krościenko (1653 km/82 h)

  • Środa 27.08 → 4:00 – Krościenko (1653 km/88 h), 12:00 – Zawoja (1790 km/96 h), 22:00 – Cieszyn (1900 km/106 h)

  • Czwartek 28.08 → 4:00 – Cieszyn (1900 km/112 h), 12:00 – Jasienica Górna (2064 km/120 h), 22:00 – Kudowa (2200 km/130 h)

  • Piątek 29.08 → 4:00 – Kudowa (2200 km/136 h), 12:00 – Zgorzelec (2410 km/148 h), 22:00 – Gubin (2540 km/154 h)

  • Sobota 30.08 → 4:00 – Gubin (2540 km/160 h), 12:00 – Krzywinek (2740 km/168 h), 22:00 – Mielno (3000 km/178 h)

  • Niedziela 31.08 → 4:00 – Mielno (3000 km/184 h), 12:00 – Jastrzębia Góra (3211 km/192 h)

Po przygotowaniu tego planu sprawdziłem wyniki z poprzednich edycji MRDP i… trochę zwątpiłem w jego powodzenie. Zakładany czas przejazdu byłby drugim najszybszym wynikiem – zaraz po Kosmie Szafraniaku. Mimo to kolejne analizy wskazywały, że jest to możliwe. Tak więc mając jakiś punkt odniesienia stworzyłem w aplikacji booking.com katalogi z potencjalnymi miejscami noclegowymi, co później pozwoliło mi oszczędzić dużo czasu na poszukiwania miejsca do spania.

Mając za sobą opisane wyżej przygotowania, nie pozostało nic innego, jak tylko stawić się na starcie i sprawdzić, czy miałem rację. Moją główną motywacją do szybkiego pokonania trasy MRDP była chęć zdążenia na rozpoczęcie roku szkolnego moich synów, które było zaplanowane na 1 września na godzinę 9:00. Przy realizacji planu powinno udać się bez problemu!


Kategoria MRDP


  • DST 17.90km
  • Czas 00:50
  • VAVG 21.48km/h
  • Sprzęt Szara Eminencja
  • Aktywność Jazda na rowerze

240. Biuro

Czwartek, 21 sierpnia 2025 · dodano: 21.08.2025 | Komentarze 0