Info

Suma podjazdów to 19461 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Wrzesień11 - 0
- 2025, Sierpień32 - 4
- 2025, Lipiec29 - 0
- 2025, Czerwiec30 - 0
- 2025, Maj35 - 0
- 2025, Kwiecień34 - 0
- 2025, Marzec30 - 0
- 2025, Luty24 - 0
- 2025, Styczeń34 - 0
- 2024, Grudzień35 - 3
- 2024, Listopad35 - 0
- 2024, Październik35 - 0
- 2024, Wrzesień18 - 0
- 2024, Sierpień34 - 0
- 2024, Lipiec32 - 0
- 2024, Czerwiec27 - 0
- 2024, Maj22 - 0
- 2024, Kwiecień23 - 0
- 2024, Marzec23 - 0
- 2024, Luty21 - 0
- 2024, Styczeń16 - 0
- 2023, Grudzień19 - 0
- 2023, Listopad21 - 0
- 2023, Październik22 - 0
- 2023, Wrzesień25 - 0
- 2023, Sierpień24 - 0
- 2023, Lipiec25 - 0
- 2023, Czerwiec22 - 0
- 2023, Maj23 - 0
- 2023, Kwiecień19 - 0
- 2023, Marzec18 - 0
- 2023, Luty11 - 0
- 2023, Styczeń19 - 0
- 2022, Grudzień15 - 0
- 2022, Listopad18 - 0
- 2022, Październik16 - 0
- 2022, Wrzesień12 - 0
- 2022, Sierpień21 - 0
- 2022, Lipiec12 - 0
- 2022, Czerwiec19 - 0
- 2022, Maj23 - 0
- 2022, Kwiecień21 - 0
- 2022, Marzec20 - 0
- 2022, Luty14 - 0
- 2022, Styczeń8 - 0
- 2021, Grudzień16 - 0
- 2021, Listopad13 - 0
- 2021, Październik19 - 0
- 2021, Wrzesień14 - 0
- 2021, Sierpień27 - 0
- 2021, Lipiec22 - 0
- 2021, Czerwiec24 - 0
- 2021, Maj24 - 0
- 2021, Kwiecień20 - 0
- 2021, Marzec23 - 0
- 2021, Luty16 - 0
- 2021, Styczeń18 - 0
- 2020, Grudzień19 - 0
- 2020, Listopad19 - 0
- 2020, Październik12 - 0
- 2020, Wrzesień15 - 0
- 2020, Sierpień15 - 0
- 2020, Lipiec17 - 0
- 2020, Czerwiec24 - 0
- 2020, Maj27 - 1
- 2020, Kwiecień7 - 0
- 2020, Marzec22 - 0
- 2020, Luty17 - 0
- 2020, Styczeń17 - 0
- 2019, Grudzień13 - 0
- 2019, Listopad14 - 0
- 2019, Październik16 - 0
- 2019, Wrzesień19 - 0
- 2019, Sierpień19 - 0
- 2019, Lipiec17 - 0
- 2019, Czerwiec20 - 0
- 2019, Maj18 - 0
- 2019, Kwiecień21 - 0
- 2019, Marzec19 - 0
- 2019, Luty15 - 0
- 2019, Styczeń13 - 0
- 2018, Grudzień15 - 0
- 2018, Listopad18 - 0
- 2018, Październik22 - 0
- 2018, Wrzesień18 - 0
- 2018, Sierpień24 - 0
- 2018, Lipiec21 - 0
- 2018, Czerwiec21 - 0
- 2018, Maj11 - 0
- 2018, Kwiecień17 - 0
- 2018, Marzec24 - 0
- 2018, Luty15 - 0
- 2018, Styczeń19 - 0
- 2017, Grudzień8 - 0
- 2017, Listopad19 - 0
- 2017, Październik14 - 0
- 2017, Wrzesień21 - 0
- 2017, Sierpień17 - 0
- 2017, Lipiec13 - 0
- 2017, Czerwiec15 - 0
- 2017, Maj9 - 0
- 2017, Kwiecień2 - 0
- 2017, Styczeń1 - 0
- 2016, Grudzień1 - 0
- 2016, Listopad9 - 0
- 2016, Październik3 - 0
- 2016, Wrzesień9 - 0
- 2016, Sierpień9 - 0
- 2016, Lipiec8 - 0
- 2016, Czerwiec7 - 0
- 2015, Maj5 - 0
- 2015, Kwiecień3 - 0
- 2014, Lipiec4 - 0
- 2014, Czerwiec6 - 0
- 2014, Maj8 - 2
- 2014, Kwiecień5 - 0
- 2014, Marzec4 - 0
- 2014, Luty1 - 0
- 2014, Styczeń1 - 0
- 2013, Sierpień6 - 0
- 2013, Lipiec8 - 0
- 2013, Czerwiec10 - 0
- 2013, Maj14 - 0
- 2013, Kwiecień6 - 1
- 2012, Wrzesień3 - 2
- 2012, Sierpień12 - 2
- 2012, Lipiec6 - 0
- 2012, Czerwiec10 - 2
- 2012, Maj13 - 0
- 2011, Listopad1 - 0
- 2011, Wrzesień2 - 0
- 2011, Sierpień9 - 0
- 2011, Lipiec10 - 0
- 2011, Maj6 - 0
- 2011, Kwiecień6 - 0
- 2011, Marzec5 - 0
- 2011, Luty2 - 0
- 2011, Styczeń1 - 0
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
MRDP - EPILOG
Poniedziałek, 1 września 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 0
Na mecie byłem skrajnie zmęczony,
ale wiedząc, że zrealizowanie przeze mnie planu jest bardzo blisko, zmusiłem
się do ostatniego wysiłku. Z kolegą, który witał mnie na miejscu, ruszyliśmy do
bazy maratonu – tam wziąłem prysznic, przebrałem się w wygodne ciuchy i buty. W
jadalni, zajadałem posiłek zwycięzców, czyli makaron z mięsem, w międzyczasie
próbując kupić bilet na pociąg. I tutaj jak zwykle kochane PKP mnie nie
zawiodło – nie było biletów na rower. O nie! Na pewno PKP nie spowoduje, że nie
zrealizuję planu.
Biorę ostatnie koło ratunkowe –
telefon do przyjaciela. Radek Rogóż zostawił samochód w bazie, więc dzwonię do
niego o 1:38 w nocy, łapiąc go w okolicach Ustki. Na szczęście Radek zgodził
się pomóc i zabrać mój rower do Warszawy, więc mogłem rezerwować miejsce w
pociągu. Udaje mi się również złapać ostatni tej nocy kurs taksówki do
Władysławowa, gdzie dotarłem o 3. Po drodze do Gdyni, gdzie mam przesiadkę,
trzy razy zasypiam upuszczając telefon na podłogę. Wsiadając do pociągu w Gdyni
poprosiłem współpasażera o ewentualne obudzenie mnie w Warszawie, po pociąg jechał
do Krakowa. Finalnie nie było takiej potrzeby, a ja o godzinie 8:30
zameldowałem się na dworcu Warszawa Centralna. Złapałem taksówkę i drzwi do
mieszkania otwierałem o 9:15. Szybki prysznic, prasowanie koszuli i spodni, po
czym wymarsz do szkoły, do której dotarłem tuż przed 10. Jakież było zdziwienie
synów i żony jak mnie zobaczyli (nie uprzedzałem ich że przyjadę). Plan
zrealizowany w 100%!
Osiągnięcie przeze mnie tego sukcesu
nie byłoby możliwe gdyby nie poświęcenie mojej rodziny, która od października
2024 r. musiała dostosowywać swoje plany do moich treningów i planów
startowych. Dziękuję im za to. Dziękuję moim synom – Szymonowi i Michałowi, za
to że byli dla mnie motywacją do walczenia z licznymi przeciwnościami, które
napotkałem w czasie MRDP. Dzięki nim moim celem nie było samo przejechanie
MRDP, ale przejechanie MRDP w takim czasie, żebym zdążył na rozpoczęcie ich
roku szkolnego. Być może kiedyś moje poświęcenie i determinacja będą dla nich
przykładem w sytuacjach, które napotkają we własnym życiu. Dziękuję Gosi –
mojej żonie za pomoc, dopingowanie i konsultacje lekarskie w trakcie maratonu,
a także rozbudzanie we mnie motywacji do kręcenia, kiedy zaczynało mi jej
brakować. Świadomość, że cały czas jest z tobą ktoś i trzyma za ciebie kciuki
działa pozytywnie na psychikę, która wielokrotnie podczas tych 3212 kilometrów
podpowiadała złe rozwiązania. Dziękuję rodzicom i teściom za wirtualne
popychanie kropki. Dziękuję kolegom za liczne wiadomości w trakcie maratonu,
które motywowały mnie do dalszej jazdy.
Dziękuję Radkowi Rogóżowi za
perfekcyjne przygotowanie mnie pod kątem fizycznym do trudów MRPD. Tak jak
pisałem Radku, mój sukces sportowy jest Twoim sukcesem trenerskim. Stając na
starcie maratonu miałem wątpliwości czy jestem odpowiednio przygotowany,
natomiast Ty byłeś tego pewien i miałeś rację.
Pokonanie trasy MRDP pozwoliło mi
poznać granice moich możliwości fizycznych i było ogromnym sprawdzianem dla
psychiki. Jestem przekonany, że niejedna osoba, mierząc się z takimi problemami
jakie doświadczyłem, zdecydowałaby się zrezygnować z dalszej trasy. Być może
jazda w takim stanie (problem z szyją) była ryzykowna ale chciałem zrealizować
cel za wszelką cenę i ciężko by mi się funkcjonowało z DNF przy moim nazwisku.
Od ukończenia przeze mnie MRDP
mijają dwa tygodnia. Pomimo tego nie wróciłem do pełni zdrowia. Z szyją jest
lepiej, aczkolwiek nie odzyskałem jeszcze pełnej sprawności. Mam nadzieje, że
kolejne rehabilitacje i zabiegi szybko postawią mnie na nogi i rower. Mam
osłabioną siłę dłoni i problemy np. z trzymaniem sztućców czy zawiązywaniem
butów. Liczę, że dolegliwości przejdą w ciągu miesiąca i jestem przekonany, że
są one spowodowane ciągłym uciskiem środka dłoni odwróconą lemondką przez
ostatnie 800 km trasy.
Czy było warto? Tak.
Czy cena sukcesu była wysoka? Być może.
Czy za cztery lata pojawię się w Rozewiu? Niewykluczone.

Czy cena sukcesu była wysoka? Być może.
Czy za cztery lata pojawię się w Rozewiu? Niewykluczone.

Kategoria MRDP
- DST 417.58km
- Czas 18:24
- VAVG 22.69km/h
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
ETAP 7 – KLINISKA WIELKIE – JASTRZĘBIA GÓRA (NIEDZIELA 31.08)
Niedziela, 31 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 1
Być może przespałem ok. godziny.
Regeneracja z tego żadna, ale stwierdziłem że czas ruszać dalej, bo meta była
już blisko. Temperatura spadła do 8°C, więc o 4:10 wsiadłem na siodełko, po
wcześniejszym obfitym posmarowaniu d… Sudokremem. Przede mną było około 415 km
do pokonania. Poranek był rześki, a poranne mgły potęgowały uczucie chłodu. Na
szczęście słońce powoli zaczynało grzać, co poprawiało komfort jazdy.
O 6:45 dotarłem do Wolina (2846
km) i pozwoliłem sobie na śniadanie w Żabce – dwa tosty i dwie kawy. Przy
okazji sprawdziłem połączenia kolejowe z Władysławowa do Warszawy – okazało
się, że był pociąg, który idealnie wpisywał się w mój pierwotny plan: odjazd
3:51 z Władysławowa, przyjazd do Warszawy o 8:30. W tym momencie wróciła
motywacja żeby jak najszybciej dotrzeć do mety i w poniedziałek rano stawić się
w wątpliwym stanie w szkole. Szybka kalkulacja i wychodziło mi, że każde 10 km
muszę pokonać w czasie max. 33 minut, co pozwoliłby mi na dotarcie do metę o
godz. 3. Ruszyłem zatem do celu, zapisując skrupulatnie od tego czasu statystki
pokonania każdych kolejnych 10 kilometrów.
O 8:20 byłem w Międzyzdrojach
(2868 km) – pozostała zatem już tylko nadmorska część trasy. Pomiędzy kolejnymi
nadmorskimi miejscowościami jechało się przyjemnie, natomiast każdy wjazd do
jakiegokolwiek kurortu oznaczał spowolnienie i lawirowanie między turystami i pourywanymi
fragmentami ścieżek rowerowych. Wiatr nie przeszkadzał, za to temperatura
znacznie wzrosła w ciągu dnia i zrobiło się bardzo gorąco. W Grzybowie (2954
km) o 12:30 zatrzymałem się na klasyczną pizzę z colą, do tego na deser nowe
opakowanie ibupromu. Po ok. 35 minutach ruszyłem w dalszą drogę, przy czym
jazda w 30 stopniach nie była tym, za czym przepadam.
W Mielenku (2995 km) złamałem
zasadę i sięgnąłem po energetyk, dodatkowo jeszcze uzupełniając elektrolity. Po
takim „doładowaniu” czułem się chwilowo całkiem dobrze – była 14:40.

Na
Garminie ustawiłem widok dystansu do celu, co psychologicznie działało na mnie pozytywnie,
gdy osiągałem kolejne kamienie milowe – 200 km, 150 km. Prowadzone przeze mnie
od rana kalkulacje wskazywały, że powinienem dotrzeć do mety w okolicach godz.
1, gdyż każde kolejne 10 km pokonywałem w czasie krótszym niż 33 minuty.
O 20:11 byłem za Smołdzinem, a
licznik pokazywał równe 100 km do mety.

O 21:45 w Wicku (3142 km) zaczęły się
ostatnie podjazdy. Totalne zmęczenie i brak sensownego snu od Zgorzelca
powodowały, że głowa nie funkcjonowała w sposób prawidłowy (pomijając kwestie
urazu fizycznego) – pojawiły się zwidy i halucynacje, słyszałem jakieś głosy,
wydawało mi się, że byłem w zupełnie innym miejscu. Czułem, że czas działać,
więc wyciągnąłem ostatnie dwie tabletki kofeiny (trzymane na czarną godzinę) i puszkę
energetyka, którą wiozłem w kieszeni koszulki. Terapia podziałała, świadomość wróciła.
W okolicach Czymanowa (3180 km) jechało
się już bardzo przyjemnie, widząc już oczami wyobraźni metę przy latarni
morskiej w Rozewiu. Ostatni wymagający podjazd przed Sobieńczycami został
pokonany, teraz pozostawało już tylko doczołgać się do mety. Za każdym razem
jak zbliżałem się do znaku z nazwą miejscowości miałem nadzieję, że będzie to
Jastrzębia Góra. Kilometry jednak nie kłamały, więc najpierw minąłem znaki
Sławoszyno, Karwieńskie Błoto Pierwsze, Karwia – aż w końcu o 0:48 minąłem
tablicę E-17a z napisem Jastrzębia Góra.

Garmin pokazywał kolejne zmniejszające się kilometry – 5, 4, 3, 2, 1…
Jestem! Metę mijam o godzinie 1:02,
po przejechaniu 3212,7 kilometrów, plasując się na świetnej 6.
pozycji w kategorii SOLO.

STATYSTYKA: dystans – 417,58 km; przewyższenia – 1676 m; czas jazdy –
18:24; czas ogólny – 20:51; średnia prędkość jazdy – 22,7 km/h
Kategoria MRDP
- DST 383.15km
- Czas 16:45
- VAVG 22.87km/h
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
ETAP 6 – ZGORZELEC – KLINISKA WIELKIE (SOBOTA 30.08)
Sobota, 30 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 1
Budzik zadzwonił o 4:00. Nałożyłem
wcześniej przygotowane rzeczy i szykowałem się do wyjścia, gdy spojrzałem przez
okno – padało. Szybkie przebranie, ponowne pakowanie i o 4:40 wsiadłem ponownie
na rower.
Pomimo deszczu profil
wysokościowy napawał optymizmem – tym razem dominowały zjazdy, a nie podjazdy.
Niestety jakość dróg w Lubuskiem pozostawiała wiele do życzenia: chwilami
asfalt, potem kostka brukowa, następnie znowu asfalt, tak na zmianę przez kilkadziesiąt
kilometrów.
W Gozdnicy (2450 km), po 2
godzinach jazdy, przebiłem tylną dętkę. Wymiana w deszczu, na bruku o 7 rano,
nie była wymarzonym startem dnia, ale temat udało się szybko ogarnąć. Był to jedyny
problem techniczny jaki napotkałem podczas całej trasy MRDP.
Ze względu na coraz większe dolegliwości
ze strony mięśni szyi powróciłem do odwrotnego ustawienia lemondki i jazdy z
wyprostowanymi plecami – tak miałem jechać do samej mety. Słaba nawierzchnia dawała
się we znaki, dłonie odczuwały coraz większy dyskomfort.


Do Gubina (2540 km) dotarłem
około 11:30, czyli 13,5 godziny po planowanym czasie, ale biorąc pod uwagę
napotkane problemy, wynik był całkiem dobry. Pogoda znacznie się poprawiła i
przestało padać. Chwilę później wjechałem do Niemiec na bardzo przyjemny, ponad
50-kilometrowy odcinek prowadzący głównie po ścieżce rowerowej wzdłuż Odry. Po
drodze zorientowałem się, że w międzyczasie zgubiłem jeden ochraniacz na buty i
przebitą dętkę, które były przytroczone do sakwy podsiodłowej.

Ponownie byłem w Polsce ok. godziny
14:20, kiedy przekroczyłem most graniczny w Słubicach (2600 km). Tam też zatrzymałem
się w Żabce na tradycyjną pizzę i colę, zrobiłem krótką regenerację i
sprawdziłem pozycję innych zawodników i ruszyłem dalej. Plan zakładał dotarcie
do Stepnicy, która jest położona ok. 400 km od mety. Czasu teoretycznie powinno
mi wystarczyć, żeby dotrzeć na miejsce ok. 1-2 w nocy.
Jazda przebiegała przyzwoicie,
asfalt się poprawił, humor dopisywał. Problemem był mocno skrzypiący łańcuch – nie
miałem już zapasu smaru. W Cedyni (2701 km), około 19:45, zatrzymałem się w
Biedronce na kolację i uzupełnienie zapasów na noc. Pod sklepem poprosiłem
jedną z klientek o użyczenie mi kilku mililitrów oleju Kujawskiego, który przelałem
do pojemnika po smarze i chwilę później zaaplikowałem na łańcuch – problem
rozwiązany.

Około 35-minutowy postój pozwolił
chwilę odpocząć, odciążyć szyję i zredukować ból śródstopia. Ruszyłem dalej z
postanowieniem dotarcia do Stepnicy. Po drodze kontaktowałem się z
potencjalnymi noclegami, ale nikt nie wyraził chęci witania mnie w progu o 2 w
nocy. Szybka modyfikacja planu – przyjąłem, że będę jechał aż do zmęczenia,
planując nocleg na przystanku lub w podobnym miejscu.
W Szczecinie Dąbiu (2779 km)
zatrzymałem się w parku ok. godziny 0:30, zjadam zakupione wcześniej
biedronkowe hot-dogi i zdecydowałem, że to nie jest odpowiednie miejsce na sen.
Wsiadłem na rower i ruszyłem dalej.
O 1:15 dotarłem do Klinisk
Wielkich (2790 km), gdzie znalazłem obiecujący plac zabaw. Pomyślałem sobie – skoro
wziąłem bivibag z folii NRC, to nie po to żebym go wiózł przez całą trasę i go
nie użył. Na placu były dwa domki połączone ze sobą rurą o dość dużej średnicy,
którą typuję na idealne miejsce na sen. Rower przypiąłem do jednego z domków, a
sam zapakowałem się do rury. Ułożyłem się do snu z powerbankiem i telefonem z nastawionym
na godz. 3:30 budzikiem. Skorzystałem też ze skompresowanej kurtki puchowej
jako poduszki. Warunki może nie idealne, było trochę ciasno a rura była
odrobinę za krótka, natomiast jak na moje pierwsze spanie ‘pod chmurką’ na
jakimkolwiek ultra, uznaję że było to całkiem fajne miejsce. Dobranoc.

STATYSTYKA:
dystans – 383,15 km; przewyższenia – 1147 m; czas jazdy – 16:45; czas ogólny –
20:33; średnia prędkość jazdy – 22,9 km/h
Kategoria MRDP
- DST 513.80km
- Czas 26:09
- VAVG 19.65km/h
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
ETAP 5 – CIESZYN – ZGORZELEC (CZWARTEK–PIĄTEK 28–29.08)
Czwartek, 28 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 0
Mając przed sobą perspektywę
dłuższego odpoczynku, nastawiłem budzik na ludzką godzinę, tj. 7:30. Plan na
najbliższe godziny był prosty: śniadanie, zakupy i fizjoterapia. Po podwójnej
porcji jajecznicy i kilku kanapkach ruszyłem taksówką do centrum Cieszyna, do
sklepu ortopedycznego, gdzie kupiłem sztywny kołnierz ortopedyczny –
wystarczająco wysoki, by choć trochę ułatwił mi trzymanie głowy w prawidłowej
pozycji.

Następnie zrobiłem zapasy w
pobliskim Kauflandzie i wróciłem do hotelu. Czekając na fizjoterapeutę, uciąłem
sobie krótką drzemkę. Szymon Niemiec, świetny fizjoterapeuta, przyjechał
punktualnie o 12:00. Przez kolejną godzinę pracował nad mięśniami szyi i barków.
Po sesji poczułem się lepiej, morale wzrosły. Szymon zalecił, by co godzinę
jazdy robić 5–10 minut przerwy na rozluźnienie szyi – do końca MRDP stosowałem
się do tej rady. Założyłem kołnierz i o 13:20 wróciłem na trasę MRDP. Sprawdziłem
pozycję – byłem na 10. miejscu – spodziewałem się, że będzie gorzej.

Ze względu na ponad 9-godzinne
opóźnienie względem pierwotnego planu, musiałem zmodyfikować strategię. Zamiast
jechać do Kudowy Zdroju na nocleg, postanowiłem dotrzeć do Zgorzelca (2405 km),
zarywając przy tym nockę. Czułem, że fizjoterapia i kołnierz pomogły więc
przywróciłem lemondkę do prawilnej pozycji i kilka razy udało mi się nawet z
niej skorzystać na krótkich odcinkach. Jechało się przyjemnie, początkowe 200
km było dość płaskie. Mijałem miejscowości, które zostały zalane w czasie
powodzi we wrześniu 2024 r. – widać było skutki tego kataklizmu i należy
przypuszczać, że powrót do normalności w tych rejonach potrwa jeszcze długo.
Około 22:00 dotarłem do Złotego
Stoku (2084 km) – tam zaczęła się ostatnia, górska część trasy. Podjazdy w
Kotlinie Kłodzkiej były wymagające i długie, ale o dziwo, nogi bez większych
problemów radziły sobie z pokonywaniem kolejnych przewyższeń. Poranne mgły i
wschód słońca w okolicach Zieleńca były nagrodą za ostatnie godziny jazdy w
zupełnej ciemności.


Po nocy w siodle, około 7:00,
dotarłem do Kudowy Zdroju (2200 km), licząc na porządne śniadanie na Orlenie.
Niestety stacja była mała i brakowało hot-dogów. Ruszyłem zatem do Biedronki, a
śniadanie urządziłem sobie na pobliskiej ławce. Nieprzespana noc dawała się we
znaki i czułem dużą senność. Cały czas rozkminiałem, gdzie by się tu na chwilę
kimnąć. Idealne miejsce znajduję niedaleko za Kudową, w turystycznej wiacie
znajdującej się przy trasie, w której kładę się na ok. 30 minut.
Dalsze kilometry w górach mijały
powoli, a ostatni poważny, kilkunastokilometrowy podjazd do Szklarskiej Poręby
(2340 km) pokonałem mozolnie. Zjazdy nie dawały już przyjemności – jechałem na
rurze poziomej, by widzieć coś więcej niż przednie koło. Minięcie Świeradowa
Zdroju (2360 km) uświadomiło mi, że najgorsze za mną, teraz będzie już tylko z
górki 😉
Do Zgorzelca (2405 km) dotarłem ok.
godziny 20:30 i od razu skierowałem się do McDonald’s, bo od Cieszyna nie
jadłem nic ciepłego. Wciągając kolejnego hamburgera szukałem na booking.com
jakiegoś hotelu i tutaj zonk – nie było nic sensownego (co najprawdopodobniej
było spowodowane odbywającym się w mieście festiwalem). Szybka rozkminka co
robić, sprawdziłem jeszcze aplikację nocowanie.pl i olx. Fartem udało mi się
znaleźć na olx jeden pokój w jakiejś wątpliwej jakości kwaterze, ale nie
zamierzałem wybrzydzać. Spakowałem do kieszeni koszulki 3 cheesburgery i o
21:30 pojechałem pod wskazany adres.
Przebicie się przez centrum zajęło sporo czasu, bo ulice były pełne ludzi i lawirowanie między nimi z usztywnioną kołnierzem szyją było bardzo trudne. O godzinie 22:00 melduję się na kwaterze. Dolegliwości bólowe te same jak poprzednio, o podobnym stopniu natężenia.
Przebicie się przez centrum zajęło sporo czasu, bo ulice były pełne ludzi i lawirowanie między nimi z usztywnioną kołnierzem szyją było bardzo trudne. O godzinie 22:00 melduję się na kwaterze. Dolegliwości bólowe te same jak poprzednio, o podobnym stopniu natężenia.
Ogarniając się w pokoju,
planowałem kolejne etapy ostatnich 800 km podróży. Biorąc pod uwagę kilkunastogodzinne
opóźnienie w stosunku do planu, zdawałem sobie sprawę, że mam nikłe szanse na
zdążenie na rozpoczęcie roku szkolnego moich synów. Godzę się z tą myślą,
morale spadają. Teraz celem było dotarcie do mety w poniedziałek przed
południem.
STATYSTYKA:
dystans – 513,8 km; przewyższenia – 6353 m; czas jazdy – 26:09; czas ogólny –
32:57; średnia prędkość jazdy – 19,6 km/h
Kategoria MRDP
- DST 247.36km
- Czas 13:16
- VAVG 18.65km/h
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
ETAP 4 – KROŚCIENKO NAD DUNAJCEM – CIESZYN (ŚRODA 27.08)
Środa, 27 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 0
Pobudka około 5:30. Szybkie
ogarnięcie się, poranna porcja ibuprofenu i elektrolitów – i o 6:40 uruchamiam
Garmina, rozpoczynając kolejny etap. Daleko jednak nie odjechałem – na 1653 km
zatrzymałem się w Lidlu na tradycyjne śniadanie. Nie spieszyłem się, dając
organizmowi jeszcze chwilę oddechu, bo problemy z szyją i Achillesem niestety
nie zniknęły (choć miałem cichą nadzieję, że po nocy będzie lepiej).


Posilony ruszyłem dalej, ale już
o 8:29 ponownie zwróciłem się z prośbą o pomoc na forum https://www.podrozerowerowe.info/
pisząc: „Może macie pomysł co zrobić bo nie mogę ponosić głowy żeby patrzeć
do przodu 😆”. Dzięki za wszystkie rady!
Ściągnąłem kask, żeby choć trochę odciążyć głowę – niestety niewiele to dało.
Zacząłem kombinować z pozycją: podwyższenie mostka odpadało (za krótkie kable),
więc odwróciłem lemondkę tyłem do przodu.

Dzięki temu mogłem przyjąć prawie pionową pozycję. Jechałem tak kawałek, potem pochyliłem lemondkę pod kątem około 45 stopni. Od okolic Jurgowa (1684 km) jeszcze kilkukrotnie zmieniałem ułożenie lemondki, szukając jak najbardziej optymalnej pozycji, która po prostu pozwalała mi na obserwowanie czegoś więcej niż przednie koło mojego roweru.

Dzięki temu mogłem przyjąć prawie pionową pozycję. Jechałem tak kawałek, potem pochyliłem lemondkę pod kątem około 45 stopni. Od okolic Jurgowa (1684 km) jeszcze kilkukrotnie zmieniałem ułożenie lemondki, szukając jak najbardziej optymalnej pozycji, która po prostu pozwalała mi na obserwowanie czegoś więcej niż przednie koło mojego roweru.

Czułem się coraz gorzej, pomimo
wprowadzonych innowacji, i dlatego postanowiłem złapać w Zakopanem jakiegoś
masażystę albo fizjoterapeutę, który w magiczny sposób naprawi mi szyję.
Niestety kilka telefonów do lokalnych szamanów nie daje efektów, nikogo nie
znajduję, zamiast tego tracę sporo czasu na poszukiwania. Finalnie, o 12:00,
wyjechałem z Zakopanego (1715 km) z niczym.
Niedaleko za Czarnym Dunajcem
(1747 km), około 13:30 wyprzedził mnie Jakub Szumański. Chwilę później
zatrzymuję się w przydrożnym Lewiatanie, celem uzupełnienia bidonów i w tym
czasie wyprzedza mnie Andrzej Tercjak, kończąc moje dość długie utrzymywanie
się w pierwszej trójce. Wtedy przypominam sobie o wpisie na forum użytkowniczki
JoannaR, która podrzuciła pomysł połączenia kasku z torbą podsiodłową za pomocą
dętki. Odczuwając coraz większy dyskomfort związany z jazdą i nie mając nic do
stracenia próbuje patentu.


Efekt był zaskakująco dobry –
dętka skutecznie odciągała głowę do tyłu, co dawało sporą ulgę. W połączeniu z
odwróconą lemondką stworzyło to układ, który pozwalał jechać w miarę sensownym
tempem. Może nie tak szybko, jak bym chciał, ale wystarczająco, by walczyć o
ukończenie maratonu w limicie czasu. Niedaleko za Zawoją (ok. 1797 km) dogonił
mnie Przemysław Kijak. Chwilę pogadaliśmy o mojej średniej sytuacji i zastosowanych
rozwiązaniach technicznych. Serdecznie się żegnamy i w dalszą podróż ruszam z
przeświadczeniem, że normą będą kolejni wyprzedzający mnie uczestnicy maratonu.
Mimo wszystko motywacja do ukończenia MRDP była wciąż duża, moją głowę w
znacznej mierze zajmowały rozważania jak sobie pomóc, żeby ponownie zobaczyć
latarnię morską w Rozewiu.
Wiedząc, że czekała mnie kolejna
nocka w siodle, w Węgierskiej Górce (1836 km) posiliłem się w Żabce pizzą i
colą, dokupiłem kilka rogalików i ruszyłem w stronę Milówki, gdzie liczyłem, że
znajdę kogoś, kto miałby kompetencje żeby coś zrobić z moją szyją. Niestety
namierzony fizjoterapeuta nie miał czasu, tak więc wcieliłem w życie plan B –
dłuższy postój w Cieszynie, gdzie udało się namierzyć fizjoterapeutę, który
szczęśliwie miał czas żeby się mną zająć następnego dnia. Ustaliliśmy, że
spotkamy się ok. 12, tak więc czekała mnie perspektywa kilkunastogodzinnej
regeneracji, która brzmiała obiecująco.
Jadąc przez „czarną d…” (1849
km), ok. godz. 20:25 niespodziewanie minął mnie nadjeżdżający z naprzeciwka
Andrzej Tercjak. Myślę sobie WTF? Andrzej próbuje mnie przekonać, że jedziemy złą
trasą, ale po sprawdzeniu Garmina i śladu w telefonie dochodzę do wniosku, że
to jednak Andrzej się myli. Ja jadę dalej, natomiast Andrzej pojechał w
kierunku, z którego przed chwilą przyjechałem. Chwilę później Andrzej mnie dogonił
bo doszedł do wniosku, że trasa była ok., natomiast wskazał na problemy z
nawigacją, która coś tam namieszała. Chwilę sobie rozmawiamy, po czym Andrzej narzucił
swoje tempo i zniknął w otchłani ciemnej nocy, zaś ja powolutku zmierzałem na
upragniony odpoczynek w Hotelu Gambit w Cieszynie.
Mijam kolejne miejscowości:
Istebna, Wisła, Ustroń, marząc tylko o tym żeby jak najszybciej się położyć, bo
ból szyi jest coraz większy. Dętka początkowo dobrze spełniała swoją rolę,
natomiast na dłuższym dystansie stała się problematyczna, bo wciskała głowę w
kręgosłup, co spowodowało pojawienie się nowych dolegliwości bólowych tuż przy
połączeniu czaszki z szyją.
Finalnie, około 23:45, dotarłem do Hotelu Gambit w Cieszynie (1897 km). Na miejscu okazało się, że w tym samym hotelu zatrzymał się też Przemysław Kijak, który przyjechał dwie godziny wcześniej. Zamówiłem śniadanie, wziąłem klucz i wreszcie mogłem się położyć. Bolało wszystko: szyja, kolana, lewy Achilles, prawa stopa, no i oczywiście d… Show must go on!
Finalnie, około 23:45, dotarłem do Hotelu Gambit w Cieszynie (1897 km). Na miejscu okazało się, że w tym samym hotelu zatrzymał się też Przemysław Kijak, który przyjechał dwie godziny wcześniej. Zamówiłem śniadanie, wziąłem klucz i wreszcie mogłem się położyć. Bolało wszystko: szyja, kolana, lewy Achilles, prawa stopa, no i oczywiście d… Show must go on!
STATYSTYKA: dystans – 247,36 km; przewyższenia – 3531 m; czas jazdy –
13:16; czas ogólny – 17:10; średnia prędkość jazdy – 18,6 km/h
Kategoria MRDP
- DST 337.37km
- Czas 17:30
- VAVG 19.28km/h
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
ETAP 3 – USTRZYKI DOLNE – KROŚCIENKO NAD DUNAJCEM (WTOREK 26.08)
Wtorek, 26 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 0
Krótka regeneracja w
agroturystyce była bardzo potrzebna – szczególnie że kładąc się do łóżka czułem
silny ból nad kolanami i w karku. Kupione poprzedniego dnia plastry
rozgrzewające pomogły trochę rozluźnić mięśnie szyi, a diklofenak złagodził ból
kolan. Nowym rytuałem stało się łykanie codziennie ibuprofenu na dobry początek
dnia.
Na trasie byłem ponownie o 5:20.
Poranek okazał się wyjątkowo przyjemny: temperatura w sam raz, słońce pięknie
operowało, a widoki wynagradzały trudy jazdy. Tuż przed Lutowiskami zatrzymałem
się na punkcie widokowym i zrobiłem kilka zdjęć panoramy Bieszczadów.

W samych Lutowiskach (1340 km) urządziłem śniadanie pod Delikatesami Centrum – bułki, ser, wędlina, coś słodkiego i uzupełnienie bidonów.


O 7:15 wróciłem na trasę. Pogoda dopisywała, podjazdy wchodziły gładko, a krajobrazy wręcz zachęcały do dalszego kręcenia. Niestety, w okolicach Mszany (1468 km) pojawiły się pierwsze problemy z lewym Achillesem. Szybka konsultacja z użytkownikami forum https://www.podrozerowerowe.info/ (za co serdecznie dziękuję) przyniosła rozwiązanie – obniżyłem siodełko o 5 mm i solidnie posmarowałem ścięgno diklofenakiem.

W samych Lutowiskach (1340 km) urządziłem śniadanie pod Delikatesami Centrum – bułki, ser, wędlina, coś słodkiego i uzupełnienie bidonów.


O 7:15 wróciłem na trasę. Pogoda dopisywała, podjazdy wchodziły gładko, a krajobrazy wręcz zachęcały do dalszego kręcenia. Niestety, w okolicach Mszany (1468 km) pojawiły się pierwsze problemy z lewym Achillesem. Szybka konsultacja z użytkownikami forum https://www.podrozerowerowe.info/ (za co serdecznie dziękuję) przyniosła rozwiązanie – obniżyłem siodełko o 5 mm i solidnie posmarowałem ścięgno diklofenakiem.
O 14:20 dotarłem do Krempnej
(1482 km). Najpierw apteka – duża tuba maści z diklofenakiem i kolejne plastry
rozgrzewające, potem zakupy w sklepie i wreszcie obiad w Magurskiej Ostoi,
gdzie zamawiam pizzę z salami i colę.

Wracając na trasę zobaczyłem w zasięgu wzroku Jakuba Szumańskiego – znak, że nie ma miejsca na obijanie się, tym bardziej że do wyznaczonego na ten dzień celu miałem jeszcze ok. 170 km.

Wracając na trasę zobaczyłem w zasięgu wzroku Jakuba Szumańskiego – znak, że nie ma miejsca na obijanie się, tym bardziej że do wyznaczonego na ten dzień celu miałem jeszcze ok. 170 km.
Kilometry mijały sprawnie. Było
ciepło, asfalt gładki, a widoki rewelacyjne. Niestety przyjemność z jazdy psuje
coraz bardziej pogłębiający się problem z szyją, który niestety ignoruję,
wychodząc naiwnie z założenia, że jakoś to będzie. Około 22:00 wjechałem na
bardzo nieprzyjemny odcinek między Rytrem a Tylmanową. To była masakra – kilka
stromych podjazdów w kompletnej głuszy, a tuż przed przekroczeniem Dunajca
(1636 km) długi, stromy zjazd, na którym cały czas musiałem trzymać
klamkomanetki żeby hamować. Do tego problem z szyją, która całkowicie odmówiła
posłuszeństwa – mięśnie już zupełnie nie dawały rady utrzymać głowy, więc na
każdym zjeździe przysiadałem na rurze poziomej, żeby jakoś to ogarnąć.
Po wjechaniu na DW 696 czas
dłużył się niemiłosiernie, a kilometry nie chciały szybko ubywać. Fakt, że
znałem ten odcinek z zeszłorocznej rodzinnej wyprawy Velo Dunajec, sprawiał, że
miłe wspomnienia w jakimś stopniu rekompensowały moją aktualną niechęć do
poruszania się w kierunku Krościenka. Ostatecznie do Hotelu Trzy Korony w
Krościenku nad Dunajcem (1651 km) dotarłem o 1:27. Szybkie meldowanie i już
byłem w pokoju, gotowy do regeneracji.


Lista usterek do ogarnięcia była
spora: bolący Achilles i kolana, niesprawna szyja, a do tego coraz mocniej
dający się we znaki ból śródstopia w prawej nodze. Poszły w ruch ibuprofen,
diklofenak i plastry rozgrzewające. Była jednak satysfakcja – plan na dzień
został zrealizowany, choć z lekkim opóźnieniem w stosunku do pierwotnych
założeń.
STATYSTYKA:
dystans – 337,37 km; przewyższenia – 4400 m; czas jazdy – 17:30; czas ogólny –
20:05; średnia prędkość jazdy – 19,3 km/h
Kategoria MRDP
- DST 507.00km
- Czas 20:36
- VAVG 24.61km/h
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
ETAP 2 – SERPELICE – USTRZYKI DOLNE (PONIEDZIAŁEK 25.08)
Poniedziałek, 25 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 1
Jędrzej wstał zgodnie z planem i
wyruszył w trasę około 0:30. Wychodząc, niechcący obudził również nas, więc
plan regeneracji do 2:00 spalił na panewce. Zwlekliśmy się z łóżek około 1:30,
ogarnęliśmy rzeczy, spakowaliśmy się na rowery i o 2:20 byliśmy ponownie na
trasie MRDP. Jechałem pierwszy, ale po kilkunastu kilometrach Tomek Madzia mnie
wyprzedził – i był to ostatni raz, kiedy go widziałem.
W stosunku do zakładanego planu
miałem około 80 km straty, ale jednocześnie wyruszyłem wcześniej, niż
planowałem. O godz. 4:00 byłem w okolicach 854 km, więc deficyt zmalał do 31 km
w stosunku do pierwotnych założeń. Jechało się całkiem przyjemnie, było rześko,
ale bez dyskomfortu. Tuż przed Sławatyczami (901 km) zatrzymałem się w dopiero
co otwartej Stokrotce, gdzie kupiłem produkty na normalne śniadanie: bułki,
ser, szynkę, wafelki i Liptona. Dwie kanapki zapakowałem do sakwy, razem z
żelkami i bananami, i ruszyłem dalej.

Posilony „normalnym” jedzeniem,
które na tego typu imprezach jest rarytasem, kręciłem kolejne kilometry. O
przyjemności nie mogło być jednak mowy – „siedzenie” coraz mocniej dawało się
we znaki, a do tego pojawiły się pierwsze problemy z szyją i karkiem. W aptece
w Dorohusku (985 km) uzupełniłem ekwipunek o duże opakowanie Sudokremu oraz
plastry rozgrzewające, a w pobliskiej Stokrotce – płyny i przekąski na dalszą
drogę.
Kolejne kilometry mijały
spokojnie. Wiatr raz pomagał, raz przeszkadzał. Za Hrubieszowem (1050 km),
który minąłem około południa, wiało już mocno w twarz i tempo spadło. Na
horyzoncie pojawiły się też ciemne chmury zwiastujące deszcz. Fartem udało mi
się je ominąć i do Korczmina (1110 km), gdzie planowałem być o 12:00, dotarłem
o 14:40. Niewielka obsuwa, ale jednak. Kilka kilometrów dalej zatrzymałem się w
lokalnym sklepiku na „obiad” – dwie pseudo-pizze i drożdżówka – uzupełniłem
bidony i skierowałem się na Lubyczę Królewską. Sprawdziłem w międzyczasie swoją
pozycję – trzymałem stały dystans do prowadzącej dwójki i przewagę nad resztą
zawodników. Taktyka „rób swoje i nie patrz na innych” działała.
W okolicach Horyńca-Zdroju (1170
km) dostałem SMS od żony: „Dawaj dawaj do Ustrzyk, już niedaleko”.
Odpisałem szybko: „Za daleko”. Po godzinie kalkulacji i głębszej refleksji
napisałem jednak: „Namówiłaś mnie :P”. Byłem wtedy na 1193 km, a do
Ustrzyk pozostawało jeszcze 123 km. W międzyczasie ogarnąłem sobie nocleg w
Ustrzykach Dolnych z listy zapisanej w aplikacji booking.com. Nie miałem zatem
wyjścia, trzeba było cisnąć, szczególnie że pojawiła się nowa motywacja i chęć
zrealizowania pierwotnego planu.

W okolicach Korczowej (1215 km)
dopingował mnie z samochodu Michał Więcki. Pogadaliśmy chwilę i ruszyłem dalej,
do Stubna (1231 km). Tam, na lokalnej stacji, ubrałem się na nocną jazdę i
uzupełniłem zapas batonów i wody. We Fredropolu (1265 km) wpadłem jeszcze na
szybko do Biedronki – trzy hot-dogi i paczka mentosów miały mi zapewnić energię
na pierwsze poważniejsze podjazdy.

Podjazd do Arłamowa (1286 km)
wszedł zaskakująco dobrze, humor dopisywał, a kolejne górki nie robiły już
większego wrażenia. O 0:45 minąłem znak „Ustrzyki Dolne”, a około 1:00
zameldowałem się w agroturystyce Jasionka, tuż za miastem.

Tego dnia udało się nadrobić
straty z pierwszego etapu – finalnie przejechałem 507 km wobec zakładanych 431
km. Piłka nadal w grze!
STATYSTYKA: dystans – 507 km; przewyższenia – 2588 m; czas jazdy –
20:36; czas ogólny – 22:30; średnia prędkość jazdy – 24,6 km/h
Kategoria MRDP
- DST 806.42km
- Czas 29:40
- VAVG 27.18km/h
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
ETAP 1 – JASTRZĘBIA GÓRA – SERPELICE (SOBOTA–NIEDZIELA, 23–24.08)
Sobota, 23 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 0
Założenie było proste – zdążyć na
prom w Mielniku, który miał kursować do godziny 20. Znając swoje możliwości,
byłem przekonany, że się uda. Najważniejsze było jechać swoje i nie patrzeć na
innych.
Tuż przed 12:00 żegnam się z żoną
i synami, robimy pamiątkowe zdjęcie pod latarnią i czekamy na sygnał do startu.

Od razu po starcie zaczęły się problemy z Garminem – co chwilę włączał pauzę i
ponownie startował. Tak jechałem przez pierwsze 2 km, aż odłączyłem czujnik
prędkości. Pomogło i od tego momentu mogłem skupić się na jeździe. Początkowa
część trasy minęła bardzo przyjemnie, wiatr sprzyjał, a pogoda początkowo nie
przeszkadzała. Pierwszy dłuższy postój robię na Orlenie w Braniewie (204 km),
gdzie jem wrapa, kanapkę i uzupełniam wodę. Wychodząc, mijam Jakuba
Szumańskiego, którego następnym razem spotkam w okolicach 1750 km.

Kolejne kilometry mijają
spokojnie, spotykam po drodze innych uczestników od których dowiaduję się, że
za Bartoszycami będzie słabo z zaopatrzeniem, tak więc planuję znaleźć w tym
mieście jakąś Żabkę i tam się zaopatrzyć na nockę. Do Bartoszyc (282 km)
docieram około 22:30. Zatrzymuję się w Żabce, gdzie spotykam przemarzniętego
Andrzeja Tercjaka. Szybkie zakupy i jedziemy dalej.
Nocka na Suwalszczyźnie nie należała do najprzyjemniejszych – opady deszczu i niska temperatura (ok. 5°C) nie zachęcały do dalszej jazdy. W pewnym momencie byłem tak zmarznięty, że musiałem zatrzymać się na przystanku i owinąć folią NRC – pierwszy raz w życiu podczas maratonu. Półgodzinna przerwa pozwoliła mi dojść do siebie, a mijający mnie kolejni uczestniczy zdopingowali do powrotu na trasę. Chłód i deszcz niestety zrobiły swoje - przez pewien czas miałem problem z używaniem lewej klamkomanetki, dłoń nie miała zupełnie siły. Na szczęście po pewnym czasie wszystko wróciło do normy.
Nocka na Suwalszczyźnie nie należała do najprzyjemniejszych – opady deszczu i niska temperatura (ok. 5°C) nie zachęcały do dalszej jazdy. W pewnym momencie byłem tak zmarznięty, że musiałem zatrzymać się na przystanku i owinąć folią NRC – pierwszy raz w życiu podczas maratonu. Półgodzinna przerwa pozwoliła mi dojść do siebie, a mijający mnie kolejni uczestniczy zdopingowali do powrotu na trasę. Chłód i deszcz niestety zrobiły swoje - przez pewien czas miałem problem z używaniem lewej klamkomanetki, dłoń nie miała zupełnie siły. Na szczęście po pewnym czasie wszystko wróciło do normy.
Kolejny zaplanowany postój –
Orlen w Sejnach (507 km) – osiągam około 7:30. Podczas śniadania dostaję SMS od
żony: „Cała czołówka jest teraz na Orlenie, nie ma nikogo przed Wami”. No
to się nieźle zdziwiłem, bo nie patrzyłem dotychczas na wyniki i sądziłem, że
jestem gdzieś w środku stawki. Na stacji rozmawiam m.in. z Jędrzejem
Gąsiorowskim o szansach na zdążenie na prom w Mielniku. Jędrzej stwierdza, że jest
to realne więc ok. 8:00 ruszam w drogę, mając do pokonania 300 km w mniej niż
12 godzin. W tym czasie kilkukrotnie mijamy się z Jędrzejem, od czasu do czasu
ucinając sobie krótką pogawędkę i szacując nasze szanse na sukces. Pogoda jest w
miarę ok, czasami coś popada, wiatr zasadniczo boczny.
Na kilkadziesiąt
kilometrów przed Mielnikiem jedziemy kilka kilometrów remontowaną drogą, która skutecznie
nas spowalnia i zmniejsza szansę na zdążenie na prom. Jadąc tym fragmentem
trasy modlę się żeby tylko nie przebić dętki bo byłoby to równoznaczne z
przyjechaniem do Mielnika po godzinie 20. Na szczęście udaje się pokonać ten
mało przyjemny odcinek bez awarii, jednak z czasem jest dość ciasno. W
międzyczasie próbuję dodzwonić się do obsługi promu, aby upewnić się, że
kursuje do 20:00. Udaje się dopiero za piątym razem, ok. godziny 18. Mam wtedy
do pokonania ok. 35-40 km i perspektywę nagrody w postaci przeprawy przez Bug,
zamiast nadłożenia ponad 30 km objazdem. Zmotywowany kręcę sensowe waty i finalnie
docieram na prom o 19:30. Chwilę później dojeżdżają Jędrzej Gąsiorowski i
Tomasz Madzia. W trójkę przeprawiamy się na drugi brzeg – jako jedyni w
niedzielny wieczór.


Kilka kilometrów dalej zatrzymujemy się w ośrodku Relaks w Serpelicach, gdzie gospodarz częstuje nas kromkami chleba ze swojskim smalcem i ogórkami małosolnymi. Posileni udajemy się do domku, w którym będziemy się regenerowali przed kolejnym etapem trasy. Z Tomkiem Madzią nastawiamy budziki na 2:00, Jędrzej postanawia pospać 2 godziny krócej.

STATYSTYKA:
dystans – 806,4 km; przewyższenia – 4635 m; czas jazdy – 29:40; czas ogólny –
32:42; średnia prędkość jazdy – 27,2 km/h
Kategoria MRDP
- Sprzęt Canyon
- Aktywność Jazda na rowerze
MRDP - PROLOG
Piątek, 22 sierpnia 2025 · dodano: 15.09.2025 | Komentarze 1
Pomysł zmierzenia się z wyzwaniem
pod tytułem Maraton Rowerowy Dookoła
Polski kiełkował we mnie od 3–4 lat. W tamtym okresie miałem już na
swoim koncie MPP i BBT, a także kilka maratonów 500+, więc wydawało mi się, że
przejechanie MRDP z tak „dużym bagażem doświadczeń” nie będzie problemem. Maraton
pokazał, jak bardzo się myliłem…
Przygotowania do MRDP zacząłem w październiku 2024 roku, zawierzając w pełni wiedzy i doświadczeniu Radka Rogóża, który tydzień w tydzień rozpisywał mi kolejne treningi. Stając 23 sierpnia 2025 roku pod latarnią morską w Rozewiu, czułem się fizycznie przygotowany na to, by przejechać przynajmniej 1000–1500 km, choć wiedziałem, że jazda powyżej 1000 km będzie dla mnie terra incognita.
Jak to mówią: jeżeli chcesz coś zrobić dobrze – zrób to sam. Z takiego założenia wychodziłem w odniesieniu do przygotowania roweru na MRDP. Tydzień przed maratonem odkręciłem i ponownie przykręciłem każdą śrubkę, sprawdziłem każdy element, który mógłby ulec awarii. Aby mieć większą gwarancję, że rower mnie nie zawiedzie, przed startem wymieniłem: suport, kasetę, łańcuch, opony, klocki hamulcowe, linki, pancerze i gumki klamkomanetek. Opłaciło się – o czym napiszę później. PS. Rower na gotowo z ekwipunkiem ważył równe 17 kg.

Poza przygotowaniem fizycznym i technicznym, niezbędne było także przygotowanie logistyczne. Planując trasę i jej poszczególne fragmenty, posługiwałem się wynikami z własnych startów, a także rezultatami innych zawodników, którzy wydawali mi się porównywalni pod względem sportowym. Finalnie mój plan zakładał przejechanie trasy w równe 8 dni, zgodnie z następującym schematem:
Przygotowania do MRDP zacząłem w październiku 2024 roku, zawierzając w pełni wiedzy i doświadczeniu Radka Rogóża, który tydzień w tydzień rozpisywał mi kolejne treningi. Stając 23 sierpnia 2025 roku pod latarnią morską w Rozewiu, czułem się fizycznie przygotowany na to, by przejechać przynajmniej 1000–1500 km, choć wiedziałem, że jazda powyżej 1000 km będzie dla mnie terra incognita.
Jak to mówią: jeżeli chcesz coś zrobić dobrze – zrób to sam. Z takiego założenia wychodziłem w odniesieniu do przygotowania roweru na MRDP. Tydzień przed maratonem odkręciłem i ponownie przykręciłem każdą śrubkę, sprawdziłem każdy element, który mógłby ulec awarii. Aby mieć większą gwarancję, że rower mnie nie zawiedzie, przed startem wymieniłem: suport, kasetę, łańcuch, opony, klocki hamulcowe, linki, pancerze i gumki klamkomanetek. Opłaciło się – o czym napiszę później. PS. Rower na gotowo z ekwipunkiem ważył równe 17 kg.

Poza przygotowaniem fizycznym i technicznym, niezbędne było także przygotowanie logistyczne. Planując trasę i jej poszczególne fragmenty, posługiwałem się wynikami z własnych startów, a także rezultatami innych zawodników, którzy wydawali mi się porównywalni pod względem sportowym. Finalnie mój plan zakładał przejechanie trasy w równe 8 dni, zgodnie z następującym schematem:
- Sobota-Niedziela 23-24.08 → 6:00 – Sejny (500 km/18 h), 19:00 – Mielnik (805 km/31 h), 23:00 – Kodeń (885 km/35 h)
- Poniedziałek 25.08 → 4:00 – Kodeń (885 km/40 h), 12:00 – Korczmin (1110 km/48 h), 22:00 – Ustrzyki (1316 km/58 h)
- Wtorek 26.08 → 4:00 – Ustrzyki (1316 km/64 h), 12:00 – Krempna (1484 km/72 h), 22:00 – Krościenko (1653 km/82 h)
- Środa 27.08 → 4:00 – Krościenko (1653 km/88 h), 12:00 – Zawoja (1790 km/96 h), 22:00 – Cieszyn (1900 km/106 h)
- Czwartek 28.08 → 4:00 – Cieszyn (1900 km/112 h), 12:00 – Jasienica Górna (2064 km/120 h), 22:00 – Kudowa (2200 km/130 h)
- Piątek 29.08 → 4:00 – Kudowa (2200 km/136 h), 12:00 – Zgorzelec (2410 km/148 h), 22:00 – Gubin (2540 km/154 h)
- Sobota 30.08 → 4:00 – Gubin (2540 km/160 h), 12:00 – Krzywinek (2740 km/168 h), 22:00 – Mielno (3000 km/178 h)
- Niedziela 31.08 → 4:00 – Mielno (3000 km/184 h), 12:00 – Jastrzębia Góra (3211 km/192 h)
Po przygotowaniu tego planu
sprawdziłem wyniki z poprzednich edycji MRDP i… trochę zwątpiłem w jego
powodzenie. Zakładany czas przejazdu byłby drugim najszybszym wynikiem – zaraz
po Kosmie Szafraniaku. Mimo to kolejne analizy wskazywały, że jest to możliwe. Tak
więc mając jakiś punkt odniesienia stworzyłem w aplikacji booking.com katalogi
z potencjalnymi miejscami noclegowymi, co później pozwoliło mi oszczędzić dużo czasu
na poszukiwania miejsca do spania.
Mając za sobą opisane wyżej przygotowania, nie pozostało nic innego, jak tylko stawić się na starcie i sprawdzić, czy miałem rację. Moją główną motywacją do szybkiego pokonania trasy MRDP była chęć zdążenia na rozpoczęcie roku szkolnego moich synów, które było zaplanowane na 1 września na godzinę 9:00. Przy realizacji planu powinno udać się bez problemu!
Mając za sobą opisane wyżej przygotowania, nie pozostało nic innego, jak tylko stawić się na starcie i sprawdzić, czy miałem rację. Moją główną motywacją do szybkiego pokonania trasy MRDP była chęć zdążenia na rozpoczęcie roku szkolnego moich synów, które było zaplanowane na 1 września na godzinę 9:00. Przy realizacji planu powinno udać się bez problemu!
Kategoria MRDP
- DST 17.90km
- Czas 00:50
- VAVG 21.48km/h
- Sprzęt Szara Eminencja
- Aktywność Jazda na rowerze
240. Biuro
Czwartek, 21 sierpnia 2025 · dodano: 21.08.2025 | Komentarze 0